sobota, 27 września 2014

Refleksje z zycia



Błyskawicznie przeleciało te 50 lat wspólnego pożycia małżeńskiego oraz niedawno minęło mi 76 lat. Ten moment sprzyja do refleksji nad przeżytymi czasami. Wczesne dzieciństwo znam z opowiadania rodziców i starszej siostry. Puszczam więc wodze fantazji i już jestem cofnięty w czasie z sześćdziesiąt parę lat na ulicy Spokojnej ( teraz Chałubińskiego ) w drewniaku. Pierwszego drewniaka z Zamłynia gdzie się urodziłem nie pamiętam bo rozsypał się od wybuchu bomby którą Niemcy zrzucili na wycofujące się polskie wojska. Dobrze że nie przygniotła mnie belka z powały bo zatrzymała się na solidnej szafie. Mama i babcia zawinęli najcenniejszy dobytek i mnie w płótna oraz moją starszą siostrę w pierzyny i z takimi tobołami ruszyli na niecelową ucieczkę. Dobrze że przygarnęli nas nieznani ludzie z pobliskiej wsi którzy powiadomili rodziców że Niemcy są wszędzie i ucieczka jest nieuzasadniona. Resztki po drewniaku wracający zastali prawie puste bo podobno uczynni sąsiedzi sprzątnęli co lepsze. Ojciec wtedy był w wojsku i walczył z Niemcami. Siedział też jakiś czas w obozie.   A nas przygarnął dziadek który miał swój drewniak na ul. Spokojnej postawiony na dzierżawionym placu. Wybuch wojny wywrócił piękne plany mojej rodziny. Ojciec z papierami mistrza tokarskiego dostał pracę w państwowym zakładzie w Kraśniku i tam mieliśmy się przeprowadzić do fabrycznego bloku. Ale tymczasowo mieszkaliśmy w drewniaku. Opowiadano jak takie drewniaki się kupowało. Na wsiach w pobliżu miast byli drwale którzy wykonywali i zestawiali drewniaki z bali łączonych na zaciosy tak jak góralskie chaty. Ludzie z miasta chętni nabycia takiego domu jechali na taką wieś, wybierali drewniak, płacili zaliczkę a drwale przywozili na furmankach rozmontowane domy i ustawiali je na wskazanym miejscu. Gdy nasza rodzinka została wtłoczona z konieczności do takiego drewniaka to za dnia nie było w nim miejsca dla dzieci – szczególnie w okresie wiosny do późnej jesieni. Wychowywaliśmy się „na dworze” a tylko na okrzyk o posiłkach przybiegaliśmy do domu. Nie pamiętam aby miał kupne zabawki bo proce, łuk, kierownice z drutu do jazdy „fajerą” robiliśmy sobie sami. Były jeszcze zabawy amunicją bo po wojnie pełno jej było wokoło. Niektóre elementy z rozmontowanej amunicji były bardzo przydatne w domach. Gilzy mosiężne z działek były dobre do wyrobu karbidówek – lamp oświetleniowych a na korpusach pocisków większego kalibru można było wyklepać kosę. Jedynym kłopotem było wykręcić zapalnik oraz wypalić w ognisku zawartość pocisku. Gdy był tam sam trotyl to ładnie się palił płomieniem na parę metrów. Gdy jednak trafiło się na inne „świństwo” w środku to była ogłuszająca eksplozja, świst odłamków, brzęk tłuczonych szyb w pobliskich oknach a po powrocie – lanie od rodziców. Szkoła podstawowa to oczywiście w zatłoczonej klasie o ropowanej podłodze z desek i wiekowych ławkach. Brak było podręczników, zeszytów i przyrządów do pisania. Pamiętam nawet te kamienne tabliczki otrzymane z UNRY. Ale z biegiem lat wszystko się poprawiało i już w ostatnich klasach podstawówki wyjeżdżałem na kolonie nad morzem lub w górach. Interesowały mnie nauki ścisłe i łatwo przyswajałem je niekiedy w szerszym zakresie niż nauczyciele co doprowadzało nawet do zadrażnień. Ale ja wiedzę z chemii lub fizyki pobierałem z książek dla studentów a nauczyciele niektórzy znali tylko tyle co z cienkiej książeczki dla uczniów szkoły średniej. Niestety wybrałem ogólniak bo marzyłem o pracy naukowca ale nie miałem żadnych zdolności w naukach humanistycznych a szczególnie w nauce języków obcych. Oceny z fizyki, chemii matematyki to 4 lub 5 a francuski i rosyjski – 2. Biedny nauczyciel francuskiego – p. Kolankiewicz ( jedyne zapamiętane nazwisko) robił co mógł ale zawsze byłem „tabularaza”. Dotarłem tylko do 9 klasy i mając tylko tzw. "małą maturę” poszedłem do pracy i rozpocząłem dokształcenie się w zaocznym ogólniaku. Stare trudności z naukami humanistycznymi powtórzyły się więc zmieniłem dokształcanie na wieczorowe technikum mechaniczne. Tam okazało się że byłem „orłem” bo praktycznie nie ucząc się w domu jeszcze pomagałem w nauce kolegom. To był wspaniały okres nauki z częstymi koleżeńskimi spotkaniami po wykładach a niekiedy zamiast wykładów ale technikum skończyłem bez problemów nawet z dobrymi wynikami. W okresie dokształcania pracowałem ciężko fizycznie bo jako ślusarz, spawacz a nawet krótko w kuźni więc po otrzymaniu matury szukałem lżejszej pracy. Znalazłem ja w RWT w dziale konstrukcyjnym. W tamtych latach tylko główny konstruktor miał wyższe wykształcenie a kierownicy sekcji – średnie techniczne. Praca była nawet ciekawa bo w sekcji współpracy z produkcją . Byliśmy wzywani na produkcję telefonicznie w przypadku jakiś kłopotów. Przekonałem się że konstruktor był traktowany jak wszystko wiedzący i trzeba było robić wszystko aby znaleźć przyczynę kłopotów i ich rozwiązanie. To były piękne dni w pracy i wypoczynku najczęściej w zakładowych ośrodkach wczasowych. Ale koniec wspomnień bo ja szybko się nudzę i też nie chce zanudzać czytających. Może następna część wspomnień na kolejną okrągłą okazje.